Ćwierćwiecze sukcesów i przyszłość pełna wyzwań - Tomasz Zieliński
2014-09-01
O tym, jak aktualnie rozwija się polski i europejski przemysł chemiczny, czego potrzebuje i co mu zagraża rozmawiamy z prezesem Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego.
Jak podsumowałby Pan ostatnie 25 lat w polskim przemyśle chemicznym? Więcej w tym czasie było sukcesów czy niepowodzeń?
Było to pasmo rozwoju polskiego przemysłu chemicznego, a fakt ten szczególnie zauważalny jest w odniesieniu do stale rosnącej produkcji sprzedanej. Jest to wskaźnik dobrze pokazujący wartość sektora i panującą w nim koniunkturę. Mierzona od 1995 r. wartość produkcji sprzedanej urosła z poziomu ok. 25 mld zł do poziomu przeszło 134 mld zł w 2013 r. Co ważne, wzrastała ona z każdym kolejnym rokiem, i nawet kryzys lat 2008 – 2009 nie spowodował odwrócenia tego trendu.
Ostatnie lata wskazują też, że pozycja polskich przedsiębiorstw chemicznych wyraźnie się umacnia na rynku europejskim. Branża niweluje wciąż niestety negatywny bilans handlu zagranicznego w chemikaliach, choć w dalszym ciągu ma sporo do nadrobienia w związku z walką z deficytem w międzynarodowym obrocie chemikaliami.
Wejście Polski do UE miało znaczenie dla rozwoju branży?
Owszem miało, i umocniło ją w kilku wymiarach. Oznaczało przecież otwarcie granic wspólnotowych, przepływ towarów i dostępnych technologii, nawiązywanie nowych umów w ramach współpracy handlowej z innymi państwami oraz partnerskich relacji inwestycyjnych i biznesowych. Zapewniło również zastrzyk finansowy z tytułu wielu programów unijnych. Dzięki temu podniesiono konkurencyjność przedsiębiorstw oraz poprawiono realizację programów z dziedziny badań i rozwoju.
Dzisiaj, po dekadzie bycia na wspólnym rynku, firmy chemiczne mają już zupełnie inną kondycję niż było to na początku okresu transformacji ustrojowej. Po wielu przeobrażeniach właścicielskich następuje ostateczne porządkowanie grup kapitałowych. Powstały silne grupy o charakterze międzynarodowym, dzięki czemu polska chemia ma wymiar co najmniej europejski i decyduje się na inwestycje kapitałowe zagranicą, np. w Czechach, Niemczech, Rumunii, na Litwie.
Ostatnie lata to także wzrost zainteresowania naszym rynkiem ze strony koncernów globalnych. Najwięksi branżowi potentaci, tacy jak BASF czy Dow Chemical mają tu swoje struktury. Niektórzy realizują swoje inwestycje. Wszystko to dobrze świadczy o potencjale, jakim cechuje się nasz przemysł chemiczny.
Po wejściu Polski do UE potężna część nakładów inwestycyjnych w krajowym przemyśle chemicznym musiała iść na jego dostosowanie do unijnych warunków środowiskowych i energetycznych. Niemniej, czy przez ostatnie dwie dekady nie brakowało w branży inwestycji, które wiązałyby się z wyraźnym rozwojem nowej produkcji, choćby po to, by zmniejszyć deficyt w handlu międzynarodowym?
Bilans w handlu zagranicznym w zakresie chemikaliów jest jedną z danych najlepiej oddających kondycję sektora, ale nie jest to jedyny wskaźnik i faktycznie odzwierciedlający np. bieżący stan. Można przecież sobie wyobrazić sytuację zlokalizowania w Polsce wielu gałęzi gospodarki, które konsumowałyby potężne ilości produktów chemicznych. W efekcie wiele z produkcji lokalnej pozostawałoby w kraju, a w eksporcie żonglowalibyśmy produktami gotowymi, w efekcie czego w produktach podstawowych wciąż byłby on deficytowy.
Natomiast, co do liczby inwestycji, to zawsze można powiedzieć, że mogłoby być ich więcej. Myślę jednak, że powinniśmy dać sobie jeszcze kilka lat, bo rodzima chemia, mimo dobrej sytuacji, wciąż jest jednak na dorobku. Po konsolidacji w Grupie Azoty, przejęciu przez nią innych spółek i zagranicznych inwestycjach, grupa ta dopiero zaczyna stabilnie generować wyniki dające możliwości do planowania i inwestowania.
Proszę zresztą zauważyć, że kilka istotnych projektów inwestycyjnych w polskiej chemii dopiero się rozpoczęło. To np. inwestycja Synthosu w kauczuki, wielomilionowe plany inwestycyjne w Grupie Azoty. BASF uruchomił w lipcu fabrykę katalizatorów w Środzie Śląskiej za ok. 500 mln zł. To wszystko są kamienie milowe na drodze rozwoju przemysłu chemicznego nad Wisłą. Za pewien czas pewne inwestycje się zakończą i zaczną przynosić efekty.
Nie można oceniać skali inwestycji z roku na rok w krótkim okresie czasu. Trzeba patrzeć na strategie przedsiębiorstw, sprawność realizacji ogłaszanych planów i założonych celów rozwojowych. Sektor po uporządkowaniu spraw właścicielskich potrzebuje teraz stabilizacji i konsekwentnej realizacji celów. Ponadto w latach 2008 – 2009 mieliśmy kryzys gospodarczy, który lekko spowolnił pewne zapędy inwestycyjne i wyczulił spółki na trafność decyzji w tym zakresie; ograniczył podejmowanie ryzykownych decyzji. Bardzo zmieniły się też warunki makroekonomiczne, rynek stał się jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Wzrasta konkurencja, w związku z czym kapitał trzeba lokować w bardzo przemyślany sposób.
Polski przemysł chemiczny, gdy popatrzy się na jego historię po 1989 r., zawsze był branżą do sprywatyzowania. Tę prywatyzację zrealizowano tylko częściowo. Dzisiaj rząd głosi, że jest to branża strategiczna, pojawiło się nawet pojęcie narodowego czempiona w odniesieniu do Grupy Azoty. Która z tych dwóch strategii: dawna zakładająca prywatyzowanie, czy obecna budująca czempiona narodowego jest dla branży bardziej pożądana?
Każda strategia jest dobra, o ile jest skuteczna. Natomiast patrząc na specyfikę całej polskiej gospodarki, a przede wszystkim branży chemicznej przez pryzmat takich jej cech, jak brak własnych surowców, czyli ropy oraz gazu i uzależnienie od ich dostaw, trzeba dbać, by sama chemia i pewne gałęzie gospodarki powiązane z chemią były bezpieczne. Mam tu na myśli np. bezpieczeństwo surowcowe i energetyczne kraju.
Wiadomo, że mniejsze zaangażowanie państwa w strukturach właścicielskich powoduje, że przedsiębiorstwa mogą nabrać wiatru w żagle, są pozbawione wielu ograniczeń i mogą szybciej się rozwijać. Z drugiej jednak strony, kierując się troską o bezpieczeństwo gospodarki, koniecznie trzeba brać pod uwagę fakt, że w niektórych przypadkach rola państwa jest nie do przecenienia. Jest to widoczne nawet nie tyle w kontekście konkretnych spółek, co tych częściach gospodarki, które są powiązane z producentami poprzez wymianę produktów i surowców, czyli wpływają na kondycję oraz rozwój całego przemysłu i gospodarki.
Czy scenariusz, który się w polskiej chemii zrealizował, mianowicie konsolidacja wokół Zakładów Azotowych w Tarnowie i powstanie Grupy Azoty jest z punktu widzenia możliwości rozwoju przemysłu chemicznego i jego szans w globalnej konkurencji optymalny? Czy może można byłoby sobie wyobrazić inne rozwiązanie? Słowem, czy Grupa Azoty to najlepsze, co mogło się przytrafić polskiemu przemysłowi chemicznemu, czy też ma ten scenariusz swoje słabości?
Konsolidacja spółek Wielkiej Syntezy Chemicznej i powstanie Grupy Azoty, oprócz obrony przed wrogim przejęciem ze strony rosyjskiego Acronu, pokazuje, że budowanie dużych grup chemicznych jest o tyle dobre przy zmieniającym się dynamicznie rynku, iż kształtuje możliwość generowania efektów synergii, oszczędności, poszukiwania współpracy między podmiotami w ramach jednej grupy, współinwestowania. Tak zbudowana firma jest silniejsza, zarówno w zakresie negocjacji handlowych przy sprzedaży produktów, jak i przy nabywaniu przez siebie surowców.
Ponadto ma możliwości uzyskiwania stabilniejszych wyników finansowych oraz tworzenia bardziej efektywnych planów inwestycyjnych. Po prostu, duży może więcej. W przypadku Grupy Azoty konsolidacja sprawdza się, bo zanim do niej doszło, to poszczególne zakłady wchodzące w jej skład borykały się z problemami często powodowanymi sytuacją rynkową. Natomiast dzisiaj wszystkie podmioty wchodzące w skład Grupy Azoty wykazują znacznie wyższy potencjał w zakresie np. inwestowania oraz obecności w Europie i na świecie.
Czy w sytuacji, w której Acron posiada już 20% udziałów w Grupie Azoty, wszyscy dobrze życzący polskiej chemii mogą ze spokojem przyjmować zapewnienia zarządu firmy oraz MSP, że spółka jest bezpieczna? Jest to podmiot notowany na GPW, więc istnieje łatwość nabywania jego akcji, a Skarb Państwa nie ma większościowego pakietu. Istnieje więc ryzyko, że ktoś wejdzie w posiadanie nie tylko zakładów w Tarnowie, ale też w Puławach, Policach, Kędzierzynie – Koźlu.
Zapewnienia głównego akcjonariusza i zarządu Grupy Azoty uznaję za wystarczające. Uważam, że podejmowane przez Skarb Państwa i przez zarząd Grupy decyzje zapewniają firmie bezpieczne funkcjonowanie.
Grupa Azoty to cztery filary: nawozy, tworzywa sztuczne, alkohole oxo, biel tytanowa. Który z tych obszarów biznesowych ma przed sobą najlepszą przyszłość?
W ścisłym tego słowa znaczeniu, to do zarządu Grupy Azoty należy wskazanie kierunków rozwoju firmy. Natomiast, jeśli popatrzymy na ogólne rynkowe perspektywy rysujące się przed wymienionymi grupami produktowymi, to widać, że nawozy mineralne, jako główna część biznesu spółki, mają przed sobą bardzo dobrą przyszłość, zarówno ze względu na pozycję Grupy Azoty na międzynarodowym rynku, jak i potencjał produktowy w tym obszarze. Biorąc pod uwagę potrzeby rynku, duże szanse mogą stać przed biznesem tworzyw sztucznych, zwłaszcza dodatków do tworzyw, a być może także i compoundingu.
W czerwcu br. mieliśmy do czynienia z zamknięciem najdłuższego procesu prywatyzacji w polskiej chemii, mianowicie Skarb Państwa odsprzedał udziały w Ciechu. Czy w nowej strukturze właścicielskiej firma ma szanse na rozwój?
Przy poprzedniej strukturze akcjonariatu Ciechu przeprowadzona została w Grupie Ciech ogromna restrukturyzacja i odbudowywanie jej pozycji. I to z ogromnym wysiłkiem. Obecnie Grupa Ciech ma przed sobą nowe wyzwania. Z oceną szans firmy w nowym układzie właścicielskim trzeba się wstrzymać do czasu opublikowania planów strategicznych Widać, że nowy właściciel ma duży potencjał i trzeba wierzyć, że plany rozwojowe spółki będą odpowiadały temu potencjałowi.
Pozostańmy jeszcze chwilę przy Ciechu, bo przecież jest to firma, wokół której kilka lat temu chciano konsolidować polski przemysł chemiczny. Dlaczego dawna strategia Ciechu nie powiodła się? Czy z góry była skazana na niepowodzenie?
W ujęciu historycznym pomysły na konsolidację polskiej chemii pojawiały się tak często, jak często zmienia się w naszym kraju pogoda. Było ich wiele i każdy był inny.
Natomiast odnosząc się do kondycji Ciechu i jego sytuacji w ostatnich latach, to w dużej mierze wydarzenia w firmie były pochodną kryzysu. Ten czynnik był jednym z powodów trudności, jakie przytrafiły się Ciechowi. Prawdą jest jednak także i to, że było kilka innych spółek dotkniętych kryzysem gospodarczym, jak choćby Zakłady Chemiczne Police. Z kryzysem sobie jednak poradziły i dzisiaj mają przed sobą zupełnie inną perspektywę.
W marcu tego roku prezes firmy INEOS w liście do szefa Komisji Europejskiej napisał, że sektor chemiczny może zniknąć z Europy w ciągu dekady, z uwagi na rosnące ceny energii i surowców. Podziela Pan to spojrzenie?
Głos szefa jednego z największych koncernów chemicznych na świecie przyjąłem z bardzo dużym zaskoczeniem. Było to jednak niezwykle pozytywne zaskoczenie. Można było przecież domniemywać, że te wszystkie restrykcyjne regulacje, którym branża chemiczna poddawana jest w Europie, nie stanowią wielkiego zmartwienia dla prezesa INEOS. Jest to przecież firma globalna, więc np. bardzo szybko może przenieść działalność w inne miejsca świata, w którym regulacje unijne nie obowiązują.
Tymczasem prezes tego koncernu zdobył się na bardzo ważny gest i trafnie wyliczył szereg ryzyk, które wskazuje także PIPC i poprzez Cefic, którego jest członkiem, adresuje do KE. Stale mówimy, jak groźne dla przemysłu chemicznego w Europie są liczne obostrzenia klimatyczne oraz cały pakiet kosztów związanych z regulacjami odnoszącymi się do naszej branży. Za kilka lat, gdy nadejdzie czas realizacji wyznaczonych do spełnienia przez UE celów, będzie to problem gigantyczny.
Biorąc pod uwagę kwestię uzależnienia Europy od surowców i fakt, że jej konkurencja z innych regionów świata wolna jest od takich obostrzeń oraz jest tańsza, to faktycznie przyszłość przemysłu chemicznego może być na naszym kontynencie zagrożona.
Decydenci muszą mieć świadomość, że chemia jest podstawą prawie każdego innego segmentu gospodarki. Jako taka powinna być więc szczególnie chroniona i być może docelowo w ogóle wyłączona z regulacji, np. handlu emisjami. Ewentualnie te regulacje powinny być racjonalnie i logicznie dostosowane do uwarunkowań każdego poszczególnego państwa członkowskiego.
Jeżeli bowiem polski przemysł energetyczny w 90% bazuje na węglu, to wiadomo, że nasz benchmark w zakresie emisyjności ma się nijak do francuskiego atomu i wspólne regulacje nie mają logicznej racji bytu.
Każdy kraj powinien mieć zatem możliwość odpowiedniego dostosowywania się do racjonalnych poziomów, tak by nie tracić konkurencyjności. W dalszym ciągu jesteśmy przecież jedną Wspólnotą Europejską.
Czy ten postulat jest w KE słyszalny i pozytywnie rozpatrywany?
Na szczęście jest to głos coraz bardziej słyszalny. Rozpoczęła się nowa kadencja Parlamentu Europejskiego, z zupełnie innym układem sił, choć także ze wzmocnieniem frakcji tzw. Zielonych. Musimy o tych sprawach dyskutować, bo zbliża się termin przewidziany na wypełnienie celów postawionych przez Komisję Europejską. Europa coraz bardziej traci na konkurencyjności.
Sygnałem, że problem zaczyna być dostrzegalny, a polityka unijna kreuje mnóstwo kosztów dla przemysłu, są jednak stanowiska pojawiające się przy okazji prac nad porozumieniem TTIP, czyli umową o wolnym handlu między UE a Stanami Zjednoczonymi. Po europejskiej stronie przebija się świadomość ryzyka utraty konkurencyjności. Zaczynamy zdawać sobie sprawę z faktu, że możliwość prowadzenia w USA tańszej produkcji dotyczącej wielu produktów, które potem będą mogły być sprowadzane do Europy, jest faktem.
Z jednej strony UE głosi potrzebę reindustrializacji Europy, a z drugiej nie rozluźnia rygorów polityki klimatycznej. Jak zatem w sytuacji takiego logicznego absurdu ma się zachowywać branża chemiczna?
Oczywiście jest to kuriozum, że KE wskazuje cele ponownego uprzemysłowienia i kilkuprocentowego zwiększenia udziału przemysłu w europejskim PKB, a jej regulacje prowadzą do czegoś zupełnie innego. Popieramy reindustrializację, ale rozwój przemysłu energochłonnego, to także rozwój emisyjności. Cała polityka klimatyczna w dziedzinie emisji nijak ma się więc do celów reindustrializacji. UE powinna się zreflektować, czy chce przemysł rozwijać, czy wręcz przeciwnie?
Jakie przewagi konkurencyjne w przemyśle chemicznym ma Europa w porównaniu z Azją czy USA?
Jest to przede wszystkim wciąż wysoka skala produkcji ulokowanej na naszym kontynencie. Wygrywamy także bardzo dobrą jakością. To w Europie są zlokalizowane siedziby wielu światowych koncernów, więc stanowi ona dla nich naturalny punkt odniesienia. Europa jest też kontynentem o istotnych dokonaniach w innowacyjności.
Chiny oczywiście pozostaną najszybciej rozwijającą się gospodarką, ale Europa wciąż swoje przewagi posiada, musi je tylko umieć wykorzystywać. Przed nami włoska prezydencja w Unii Europejskiej. Jest to państwo z dużym przemysłem, także chemicznym, więc jest nadzieja, że rozmowy z nowym parlamentem będą szły w dobrym kierunku.
W krajowym przemyśle chemicznym tematem rzeką są wysokie ceny gazu. Jak należałoby rozwiązać kwestie gazowe, by było to z korzyścią dla branży?
Najprościej mówiąc, musiałby zdarzyć się cud w postaci odkrycia potężnych złóż gazu w Polsce lub też zwieńczenie działań poszukiwawczych i wydobywczych gazu z łupków. Szybko to jednak nie nastąpi... Wyzwaniem na pewno jest m.in. liberalizacja rynku gazu, przed którym stoi dzisiaj PGNiG. Zerkając na statystykę, dostrzegamy, że polskie uzależnienie od gazu rosyjskiego wynosi aktualnie 60%. Już teraz jednak zakłady chemiczne nawet do 30% zakupów gazu realizują z innych źródeł niż PGNiG.
Trzeba też poczekać na uruchomienie terminalu LNG i zobaczyć, jak w związku z tym zachowają się rynki. Być może dobrym rozwiązaniem jest też próba oderwania budowania cen gazu na bazie notowań ropy, a podjęcie próby skorelowania cen gazu np. z węglem? Istnieje zatem wiele czynników, także geopolitycznych, które wpływają na ceny gazu, będącego jednym z podstawowych surowców w chemii.
W ubiegłym roku sukcesem m.in. Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego były działania w zakresie zwolnienia akcyzy na gaz. Pozwoliło to uzyskać spółkom pewne odczuwalne oszczędności.
Jeszcze jednym z wyzwań jest infrastruktura i zwiększenie połączeń do tzw. systemu zachodniego oraz możliwość wtłaczania tego gazu do Polski. To też byłby kierunek prac, które bardzo mocno mogłyby wpłynąć na cenę gazu i możliwości jego zakupu z innych źródeł.
Jak duże jest w związku z tym pole do poprawy infrastruktury?
Jest ono ogromne; jest to potężna funkcja wsparcia, która mogłaby pomóc chemii w jej rozwoju. Jak wiadomo infrastruktura ma dla przemysłu chemicznego kilka wymiarów. Z jednej strony jest to cała sieć transportowa, czyli drogi i kolej, a z drugiej infrastruktura przesyłowa, czyli np. rurociągi produktowe, bazy magazynowe, połączenia transgraniczne, a także rurociągowe, produktowe, surowcowe. To również infrastruktura portowa, która jest bardzo mocno ograniczona w zakresie załadunków i rozładunków oraz magazynowania produktowego. Na tym polu jest zatem naprawdę bardzo wiele do zrobienia.
CAŁY WYWIAD ZNAJDĄ PAŃSTWO W NR 4/2014 "CHEMII I BIZNESU". ZAPRASZAMY.
materiały gipsoweTajfunwycinarki wodne PTVPOPiHNurodzinytynki gipsowe
Podoba Ci się ten artykuł? Udostępnij!
Oddaj swój głos
Ten artykuł nie został jeszcze oceniony.