Chemia i Biznes

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce prywatności Cookies"

Rozumiem i zgadzam się

Konfiguracja makiety
REKLAMA
REKLAMA

Musimy uratować przemysł chemiczny w Polsce - Krzysztof Łokaj

2013-05-23

O unijnej polityce klimatycznej i jej wpływie na przemysł chemiczny rozmawiamy z Krzysztofem Łokajem, specjalistą ds. energetyki i zmian klimatu w Polskiej Izbie Przemysłu Chemicznego.  

1 stycznia 2013 r. weszły w życie postanowienia pakietu klimatycznego. W jakiej obecnie jesteśmy sytuacji, jeśli chodzi o politykę klimatyczną UE?
W tej chwili jesteśmy w okresie przejściowym i nie za bardzo wiadomo do czego nas on prowadzi, bo Komisja Europejska już próbuje wprowadzać modyfikacje. Z początkiem roku rozpoczął się trzeci etap europejskiego systemu handlu emisjami. Objęte nim zostały nowe sektory, m.in. przemysł chemiczny. Wcześniej był on ujęty w ETS tylko poprzez energetykę wykorzystywaną przez zakłady. Teraz do rozliczeń weszły już produkty chemiczne. Tym samym firmy chemiczne będą ponosiły koszty nie tylko wytworzenia lub kupna energii, ale także emisji procesowych związanych z produkcją wyrobów. Druga istotna zmiana polega na odejściu od systemu, w którym przyznana była odgórna pula uprawnień i płaciło się za jej przekroczenie. Od teraz trzeba już płacić za wszystkie uprawnienia.

Czyli stawia to konkurencyjność przemysłu chemicznego pod wielkim znakiem zapytania?
Zgadza się. W trakcie rozwoju systemu okazało się, że koszty funkcjonowania przedsiębiorstw i to nie tylko chemicznych, ale wszystkich objętych ETS, znacząco wzrastają i będą stanowić barierę dla konkurencyjności całego europejskiego przemysłu. Dlatego wprowadzono systemy przejściowo wspomagające przemysł w dojściu do niskoemisyjnych technologii. Powstała lista sektorów zagrożonych zjawiskiem ucieczki emisji (ang. carbon leakage).

Czy pakiet energetyczno – klimatyczny, to – jak chcą jego rzecznicy – ochrona środowiska, czy też narzędzie polityczne i biznesowe, które jedne państwa uprzywilejowuje, a inne czyni stratnymi? Jaka jest bowiem różnica dla środowiska w tym, że emisje będą mieć miejsce pod niebem Polski, a nie Białorusi, gdzie ograniczeń brak?
Tu nawet nie chodzi o same ograniczenia, co o stosowane technologie. Nie jest tajemnicą, że Europa, w tym Polska, posiada jedne z najbardziej nowoczesnych i wydajnych technologii. Z kolei państwa Azji, Bliskiego Wschodu, Ameryki Płd. stosują technologie o znacznie wyższej emisyjności i niższej wydajności. Pomijając same normy prawne, jasne jest, że przeniesienie produkcji poza unijne granice czy też import produktów spoza UE, oznaczać będą w istocie wyższą emisję gazów cieplarnianych w ujęciu globalnym.

Jeśli chodzi o znaczenie ETS jako narzędzia nie tyle do osiągania zysków finansowych, co ochrony klimatu, to widać, że o części środowiskowej w UE zapomniano. Najlepszym przykładem jest problem tzw. backloadingu, czyli przeniesienia części pozwoleń z początku trzeciego okresu rozliczeniowego na jego koniec.

To musi wzbudzać sprzeciw, bo forsując to rozwiązanie, Komisja Europejska zmienia przyjęte wcześniej reguły.
To zaskakuje, bo KE wprost przyznaje, że chodzi jej o podniesienie ceny uprawnień za emisje. Chce stworzyć narzędzie, które spowoduje wzrost opłacalności dla wdrażania droższych rozwiązań niskoemisyjnych. Nie po to jednak powstał ETS. W dyrektywie napisano, że celem ETS jest obniżenie emisji gazów cieplarnianych w UE najniższymi możliwymi kosztami. W przypadku wprowadzenia backloadingu o najniższych możliwych kosztach trudno poważnie dyskutować.

Obecny system składa się z dwóch elementów: cap and trade, czyli ograniczania emisji i handlu pozwoleniami. Istnieje pułap emisji, do którego można emitować i dla którego istnieje określony poziom uprawnień darmowych. Obok tego elementu mamy też handel pozwoleniami na emisję.

Już sam pierwszy element powoduje dążenie do celu emisyjnego, bo co roku o 1,74% zmniejszać się będzie maksymalna liczba pozwoleń na emisję. Drugi element będzie natomiast służył wyłącznie zdobyciu środków finansowych na rozwój technologii niskoemisyjnych. Ma to być zachętą dla przemysłu, aby inwestując w tego rodzaju technologie, mniej środków wydawał na same pozwolenia. To także furtka dla rządów na pozyskanie pieniędzy.

Tyle tylko, że w dyrektywie o ETS zapisano jedynie cel w postaci obniżenia emisji. Jeśli teraz KE chce zmniejszać liczbę uprawnień na rynku oraz sztucznie kreować opłacalność pewnych technologii poprzez administracyjne podbicie cen za emisje, to ewidentnie mija się z założeniami Dyrektywy. Postulowany za sprawą backloadingu wzrost cen pozwoleń nie wpłynie na zmniejszenie emisji z zakładów przemysłowych. Może tę redukcję wręcz spowolnić, bo większa ilość środków zostanie wydana na zakup pozwoleń zamiast na inwestycje.

Przy jakiej cenie za jednostkę emisji zacznie się dla polskich firm problem? Teraz cena wynosi ok. 5 euro za tonę i wydaje się, że wielkiego ryzyka nie ma. Przy backloadingu cena podskoczy.
Zgadzam się, że przy obecnym poziomie cen, a nawet wynoszącym 7-10 euro za jednostkę, polskie firmy sobie poradzą. Oczywiście zyski ulegną uszczupleniu, ale nie jest to obciążenie grożące dalszemu funkcjonowaniu. Cztery lata temu analitycy rozważali scenariusze mówiące, że w trzecim okresie rozliczeniowym cena dojdzie do 30 euro. Było to przed kryzysem, gdy rynek spokojnie się rozwijał i wtedy taki poziom stanowiłby spore wyzwanie dla naszych przedsiębiorstw. Ich rentowność gwałtownie spadałaby, a rozwój stawał się zagrożony. Teraz trudno mówić o konkretnej cenie. Na pewno przeliczanie opłacalności różnych technologii, np. wychwytywania i składowania dwutlenku węgla (CCS) albo elektrowni wiatrowych na cenę dwutlenku węgla oznacza, że aby CCS stał się opłacalny, to jedna tona CO2 musi kosztować ok. 80 euro, a może nawet 100 euro. To ceny wymarzone dla branży energetycznej, natomiast zupełnie nie do przyjęcia dla prze¬mysłu chemicznego. Jeśli ktoś zacząłby zatem mówić o wzroście cen do takiego poziomu, to albo postradał zmysły, albo nie orientuje się w realiach branż wytwórczych. Reasumując, poziom 20-30 euro za jednostkę emisji oznacza problemy, poniżej 10 euro utrudnienie życia, ale wciąż daje możliwość działania.

 

W ocenie polityki klimatycznej dominują trzy podejścia. Pierwsze zakłada akceptację. Drugie uważa, że redukcja CO2 jest słuszna, ale metody Brukseli nieskuteczne. Trzecie podejście wskazuje, że hipoteza o wpływie człowieka na większą emisję CO2 i klimat jest naukowo błędna. Które podejście jest Panu najbliższe?
Tym, czy działalność przemysłowa człowieka wpływa na klimat powinni zająć się klimatolodzy. Nie jestem w stanie się do tego odnieść.

Jeśli zaś chodzi o politykę klimatyczną UE, to opiera się ona na błędnych założeniach. Europa staje się światowym liderem w walce ze zmianami klimatycznymi i może miałoby to sens, gdyby ktoś nie zapędził się w swoich marzeniach. Cele unijne, a zwłaszcza ich krótkie ramy czasowe są niedorzeczne. Inne kraje na świecie też przecież zwracają uwagę na klimat, ale robią to ostrożniej. Nie zapominają, że zrównoważony rozwój opiera się na trzech filarach: ochronie klimatu i zdrowia, rozwoju gospodarki oraz rozwoju społeczeństwa. Europa postawiła tylko na pierwszy filar, więc ze zrównoważonym rozwojem nie ma on nic wspólnego.

Nowa strategia UE, będąca odpowiedzią na kryzys, zakłada reindustrializację kontynentu. Da się to pogodzić z polityką klimatyczną?
Cieszę się, że ktoś wreszcie zauważył, że bez przemysłu nie da się utrzymać aktualnego poziomu życia w Europie. Dobrze zatem, że UE przyjęła to do wiadomości i zrozumiała, że jej dobrobyt wziął się z 200 lat intensywnego rozwoju przemysłu.

Na szczęście nie żyjemy w XIX w., gdy można było bez konsekwencji zanieczyszczać otoczenie. Przemysł musi rozwijać się w równowadze z ochroną środowiska. Nie można jednak spychać go na margines, co robiła w ostatnich latach KE. Przecież poprzednia strategia mówiła o deindustrializacji kontynentu i postawieniu na usługi. Nie wolno też oczywiście podążać drogą chińską, gdzie wydobywanie surowców i rozwój przemysłu odbywają się bez poszanowania środowiska. Kilka tygodni temu pojawiły się w prasie informacje dotyczące skażenia całych wiosek w Chinach, nazwanych przez chińskie władze „nowotworowymi wsiami”.

Jesteśmy zatem zmuszeni do wyboru między dwiema skrajnościami?
Polityka proklimatyczna musi być stonowana. Nie można jej zarzucić, bo wiele już zrobiono i wstyd zmarnować pozytywne efekty. Redukcje emisji w sektorze ETS wyniosły 12% do 2011 r., czyli były na drodze do dwudziestoprocentowego celu. W sektorach, które nie są objęte ETS było to jedynie 4%. Także w rozwoju energetyki odnawialnej 2011 r. był wyjątkowy. 71% wszystkich uruchomionych w Europie nowych mocy przypadło na energetykę odnawialną. Warto dodać, że zrealizowano to przy rekordowo niskich cenach pozwoleń za emisję.

Te osiągnięcia cieszą, ale zamiast na siłę wychodzić przed szereg i to w sytuacji, gdy reszta świata za nami nie podąża, należałoby spokojnie realizować mniej ambitne założenia.

Jak Pan ocenia świadomość polskich polityków w odniesieniu do spraw klimatycznych? Nie jest tak, że gdy temat podejmowano, to nie bardzo wiedzieli, czego dotyczy i nie podjęli starań o złagodzenie zapisów pakietu klimatycznego? Teraz zaś, choć powaga sytuacji do nich dotarła, na zmiany jest za późno?
Kilka lat temu problem przespano. Polska była nowym krajem w UE i być może politycy nie rozumieli, w jaki sposób prowadzona jest polityka europejska. Gdy zareagowano na postulaty KE i próbowano wprowadzać rozwiązania, które uwzględniłyby charakterystykę naszej energetyki, było zbyt późno. Jednak ostatnie dwa – trzy lata to wzrost świadomości politycznej. Rząd oraz wszyscy polscy europosłowie twardo bronią naszych pozycji w kwestiach klimatycznych.

Jest takie przysłowie, że "mądry Polak po szkodzie".
Dlatego teraz nasza działalność jest utrudniona – raz zatwierdzone reguły ciężko jest zmieniać. Na szczęście także wśród przedstawicieli innych państw zasiadających w PE ta świadomość wzrosła. Świadczy o tym fakt, że gdy w marcu br. głosowano nad poprawką do dokumentu Energy Roadmap 2050, w którym wprowadzono zapisy o podnoszeniu celów redukcyjnych, to przegraliśmy to głosowanie tylko trzema głosami. W dodatku dwie osoby podobno pomyliły się w głosowaniu. Wcześniej takie proporcje były nie do pomyślenia.


CAŁY WYWIAD ZNAJDĄ PAŃSTWO W NR 3/2013 "CHEMII I BIZNESU". ZAPRASZAMY.



przemysł chemicznydwutlenek węglaprawoPolska Izba Przemysłu Chemicznegohandel emisjami

Podoba Ci się ten artykuł? Udostępnij!

Oddaj swój głos  

Ten artykuł nie został jeszcze oceniony.

Dodaj komentarz

Redakcja Portalu Chemia i Biznes zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy obraźliwych dla innych osób, zawierających słowa wulgarne lub nie odnoszących się merytorycznie do tematu. Twój komentarz wyświetli się zaraz po tym, jak zostanie zatwierdzony przez moderatora. Dziękujemy i zapraszamy do dyskusji!


WięcejNajnowsze

Więcej aktualności

REKLAMA


WięcejNajpopularniejsze

Więcej aktualności (192)

REKLAMA


WięcejPolecane

Więcej aktualności (97)

REKLAMA


WięcejSonda

Czy Grupa Azoty ponownie stanie się zyskowna w przeciągu kolejnych 12 miesięcy?

Zobacz wyniki

REKLAMA
REKLAMA

WięcejW obiektywie