Chemia i Biznes

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce prywatności Cookies"

Rozumiem i zgadzam się

Konfiguracja makiety

Chemia to matka wszystkich gałęzi przemysłu i trzeba ją rozwijać - Łukasz Zalicki

2017-09-07

Rozmawiamy z Łukaszem Zalickim, partnerem w firmie EY, o aktualnym wyzwaniach stojących przed polskim przemysłem chemicznym.

Czy w Pana ocenie polski przemysł chemiczny wykorzystuje swoje możliwości rozwojowe?

Przede wszystkim Polski nie da rady wyłączyć od wpływów, którym podlega cały rynek europejski. W Unii Europejskiej nie ma granic dla towarów i usług, a na naszym rynku działają przedsiębiorstwa międzynarodowe. Również rodzime spółki, czy to poprzez sprzedaż, czy poprzez lokowanie aktywów wytwórczych, obecne są w innych państwach. Jesteśmy więc uczestnikami globalnej gry z wszelkimi tego konsekwencjami. Stąd mówiąc o polskim przemyśle chemicznym, należy wyjść od tendencji panujących na rynku europejskim, a nawet światowym.

Jak zatem rozumiem wyjść trzeba przede wszystkim od zaburzonej konkurencyjności między poszczególnymi regionami świata?

Zgadza się. Przemysł chemiczny w Europie stoi w obliczu licznych zmian globalnych, z których najważniejszą jest dostępność tańszych surowców węglowodorowych służących do przetwórstwa chemicznego, jak również tańszej energii pochodzącej z tych surowców. Te wyzwania są również rezultatem nierównych regulacji wynikających z pakietu klimatycznego w Unii Europejskiej i jego braku w Stanach Zjednoczonych oraz na Bliskim Wschodzie. W konsekwencji to tam powstały ośrodki szybkiego rozwoju chemii.

Taki układ powoduje, że w szczególności, jeśli chodzi o chemię masową, Europa jest poddawana presji konkurencyjnej. Skargi na ten stan rzeczy od lat słychać we wszelkich dyskusjach, choć niewiele się w tej sprawie zmienia. Jak wiadomo, udział Europy w globalnej produkcji chemicznej systematycznie maleje kosztem rosnącego udziału Chin i Stanów Zjednoczonych, w których to dodatkowo mają miejsce znaczące inwestycje. Reasumując: Europa, w tym Polska, bo nie znajdujemy się w jakiejkolwiek innej sytuacji niż pozostałe kraje UE, gdy chodzi o tematykę surowcową czy koszty energii, jest w wyraźnie trudniejszym położeniu niż reszta świata.

Wciąż chyba jednak można znaleźć silne strony branży chemicznej w Europie?

Najważniejszy atut, z którego Europa była od zawsze znana, to umiejętność przesuwanie łańcucha wartości w dół oraz szukanie źródeł przychodów i budowania wartości w oparciu o chemikalia specjalistyczne. Firmy europejskie w dalszym ciągu posiadają bardzo duży kapitał intelektualny i rozbudowane zaplecze akademickie, więc muszą to maksymalnie wykorzystywać. Europa wierzy, że zaplecze naukowe – ten najmocniejszy fundament, który obecnie posiada - pozwoli tutejszym firmom przesunąć ciężar produkcji w kierunku specjalistycznych chemikaliów.

Drugim atutem europejskich koncernów ma być powiększanie ich doskonałości operacyjnej, gdyż tylko w ten sposób można będzie w przyszłości konkurować w obszarze chemikaliów masowych, z których przecież nie da się tak szybko zrezygnować. Trzecim aspektem, który musi być na naszym kontynencie rozwijany, jest budowanie większej w skali współpracy w klastrach przemysłowych i tym samym redukowanie kosztów logistycznych.

Konieczność takiej kooperacji pojawia się również w dyskusjach na temat polskiej chemii. Chodzi o to, by podmioty ją tworzące poszukiwały wzajemnych powiązań produktowych i surowcowych i w ten sposób powiększały doskonałość operacyjną, minimalizowały bariery swojego rozwoju i umacniały efektywność. Największe polskie grupy kapitałowe mogą to robić zarówno na bazie wzajemnych umów, jak i tworzenia spółek joint venture. Wydaje się, że tylko w ten sposób możemy dojść do poprawy konkurencyjności polskiej chemii, zwiększenia jej produkcji i poszerzenia portfela produktowego.

Tutaj na marginesie pojawia się jeszcze jedna uwaga. W 2012 r. Komisja Europejska opublikowała strategię przemysłową UE do 2020 r., w której jako jeden z głównych celów zapisano konieczność reindustrializacji Europy, czyli dojście z ówczesnych 15% udziału przemysłu przetwórczego w PKB Unii do wskaźnika 20% w 2020 r. Przy czym ta strategia nie opiera się na założeniu zwiększania produkcji masowej, czy to w chemii, czy w innych dziedzinach przemysłu, ale zakłada rozwój przemysłu w oparciu o wiedzę, tzw. smart growth.

Kluczową rolą są tutaj badania i rozwój, które wiodą wprost do wzrostu innowacyjności. Chemia ma na tym polu wiele do zrobienia, bo 70% jej produkcji trafia na potrzeby innych branż przemysłowych. Jest więc chemia matką wszystkich innych sektorów przemysłowych, swoistą bazą dla całego europejskiego przemysłu. Jeżeli więc UE szuka przewag konkurencyjnych dla swojego przemysłu, to bez silnej branży chemicznej ich nie znajdzie. Powinno się o tym pamiętać w kontekście istniejących i tworzonych regulacji.

Niestety trzy lata temu, po raz pierwszy w historii, import chemikaliów do Europy był wolumenowo większy niż eksport z niej pochodzący. Działo się to głównie w produktach masowych, bo w produkcji specjalistycznej Europa wciąż jest bardzo mocna.

Wymienił Pan silne strony branży europejskiej, na pewno jednak istnieje specyfika krajowa. Co, jeśli chodzi o atuty może wyróżniać nas?

Na pewno silną stroną polskiej chemii jest rosnący rynek. Jeżeli spojrzymy na dane statystyczne za ostatnich pięć lat, to przedstawiają one wzrost sektora produkcji chemicznej w kraju na poziomie ok. 5,5% w ujęciu średniorocznym. Dla porównania wzrost całego przemysłu, bez podziału na branże, to niecałe 4%. To pokazuje, że jeśli mamy do czynienia z rosnącą produkcją w sektorach przemysłowych, które jak wspomniałem odpowiadają za ok. 70% konsumpcji produktów chemicznych, to wzrost w samej chemii jest nawet jeszcze większy. Taka tendencja powinna się utrzymywać w kolejnych latach. Podstawy dla dalszego rozwoju przemysłu chemicznego wydają się zatem być trwałe.

Weźmy choćby pod uwagę branżę motoryzacyjną, gdzie jak wiadomo Polska jest wielkim centrum odpowiedzialnym za wytwarzanie szerokiej gamy części samochodowych. W 2017 r. notujemy bardzo duży wzrost produkcji w sektorze automotive i ci wytwórcy w naturalny sposób są klientami firm petrochemicznych i chemicznych, a tym samym stymulują dalszy rozwój całej branży. Dobre tendencje istnieją również w budownictwie. To wszystko wpływa na popyt w przemyśle chemicznym i stanowi źródło jego dalszego wzrostu.

Posiadamy jednak jako Polska ograniczoną bazę surowcową, mało własnego gazu ziemnego i ropy naftowej, w nadmiarze węgla, który jednak na razie nie jest wykorzystywany do potrzeb surowców dla chemii. Innowacyjność branży jest raczej słaba, a powiązań przemysłowo – naukowych niewiele, handel zagraniczny wykazuje deficyt, przychody największych firm są wyraźnie niższe niż konkurentów. Analizując na chłodno, barier dla budowania przewagi konkurencyjnej jest sporo, nawet jeśli wyłączymy te mankamenty, które dla Europy są wspólne.

W przygotowanym niedawno przez Polską Izbę Przemysłu Chemicznego we współpracy z EY raporcie poświęconym polskiemu przemysłowi chemicznemu przedstawiamy wyniki ankiety, w której członkowie Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego odpowiadali m.in. na pytanie, co może być główną przyczyną ograniczenia konkurencyjności przedsiębiorstw chemicznych w Europie, w szczególności w Polsce, w stosunku do podmiotów z innych obszarów geograficznych.

Największa część respondentów, bo 30% uznała, że stoi za tym zróżnicowanie geograficzne cen surowców; 29% odpowiedziała, że ograniczenia regulacyjne, następnie większa innowacyjność konkurentów (16%) oraz międzynarodowe porozumienia handlowe (10%).

Na pewno dla rozwoju innowacyjności polskiej chemii potrzebujemy więcej powiązań handlowych między firmami, więcej wspólnych projektów między nimi tak, by lepiej wykorzystać tę niezbyt dużą bazę surowcową, którą posiadamy. Przy większej współpracy jest szansa budowania większej efektywności i podnoszenia konkurencyjności rynkowej.

Na ostatnim Kongresie „Polska Chemia” w Toruniu mocno wybrzmiała propozycja mówiąca, iż branża może znaczyć więcej, gdy tylko będzie zachodzić kooperacja pomiędzy tworzącymi ją firmami niż gdy każda firma miała działać osobno. Zobaczymy, jakie będą efekty tych zapowiedzi o koniecznej współpracy. Polska chemia musi budować synergie. To daje łatwiejsze i korzystniejsze cenowo zaopatrzenie w surowce, większą skalę produkcji, większe dostawy do odbiorców.

Druga potrzebna rzecz, którą musi rozwijać branża, to działalność w klastrach przemysłowych, tak, by np. eliminować koszty logistyki, zwiększać doskonałość operacyjną, podnosić efektywność produkcji, a w dalszej kolejności rozwijać też produkcję małotonażową i specjalistyczną.

Jeśli chodzi o kwestie surowcowe, to wiadomo, że ropa wydobywana jest w kraju śladowo, własny gaz zaspokaja ok. 1/3 naszego zapotrzebowania. W Europie sytuacja jest jednak bardzo podobna. Dlatego, jeśli raz jeszcze odwołam się do strategii przemysłowej Komisji Europejskiej, to oprócz celu, jakim jest smarth growth, zapisano w niej również cel o nazwie sustainable growth, który oznacza wytwarzanie energii ze źródeł odnawialnych i uniezależnianie się od źródeł kopalnych. Na przykład w przypadku fotowoltaiki koszt jednostkowy energii może być już konkurencyjny w stosunku do energii ze źródeł kopalnych. Europa sprowadza obecnie ponad 50% potrzebnych jej surowców, w Polsce może być to nawet trochę więcej. Stąd kwestie surowcowe zawsze będą odgrywały rolę.

Czy w takim razie projekt zgazowania węgla, także pod kątem surowcowym, jest dobrą drogą dla rozwoju polskiej chemii?

Ten temat jest dyskutowany w Polsce od kilkunastu lat z różnym natężeniem. Teraz podjęła go Grupa Azoty wspólnie z firmą Tauron. Ich aktualne prace polegają na badaniu efektywności zgazowania węgla i pozyskiwania w ten sposób gazu syntezowego w celu dalszej produkcji metanolu, jako półproduktu do wykorzystania w kolejnych etapach przetwórstwa chemicznego. Jak wiadomo metanolu w Polsce nie produkujemy, w ilości 400 – 500 tys. ton rocznie jest on importowany od różnych dostawców zagranicznych.

Zasoby węgla w naszym kraju są bardzo duże, ale rodzi się pytanie o koszt jego wydobycia. Samo zastosowanie węgla, jako surowca do produkcji chemicznej, znane jest na świecie od początku XX wieku. Obecnie rozwój tej technologii i pozyskiwanie gazu syntezowego do dalszego przetwarzania w kierunku metanolu lub amoniaku są powszechne, zwłaszcza w Chinach. Posiadają one znaczne pokłady węgla, za to niewiele ropy i gazu. W dodatku nie występują w Chinach ograniczenia pakietu klimatycznego, stąd duża część tamtejszego przemysłu działa w oparciu o węgiel. Pokaźna liczba takich instalacji pracuje także w RPA, co ma związek jeszcze z okresem apartheidu i sankcjami, które wtedy na to państwo nałożono. Pozyskiwanie paliw ciekłych z importu było w okresie obowiązującej segregacji rasowej dla RPA niemożliwe, dlatego wykorzystywano własne zasoby surowcowe. W obydwu przypadkach istniała zatem dla wymienionych państw konieczność bazowania na własnym węglu. Łącznie na świecie funkcjonuje w tej chwili kilkaset instalacji zgazowania węgla.

W naszym przypadku to, czy inwestycja zgazowania węgla dojdzie do skutku ma zależeć od tego, czy przetworzenie 1 mln ton węgla rocznie będzie finansowo korzystną alternatywą względem kupowania metanolu z importu oraz czy powstanie gazu syntezowego będzie droższe niż pozyskanie gazu w oparciu o metan. Jest to zatem jedynie kwestia określenia ekonomicznych parametrów inwestycji. Ale to jest już przedmiotem analiz Grupy Azoty.

Jeśli zgodzimy się, że zgazowanie to dobry pomysł, to jednak jest to dopiero początek. Samo zgazowanie może dać metanol – bez dalszej przeróbki raczej mało użyteczny, choć oczywiście dzisiaj sprowadzany z importu. Ale metanol daje potem olefiny, z których można rozszerzać produkcję i dojść np. aż do polietylenu, którego także jesteśmy dużym importerem. Tyle tylko, że to wymagałoby postawienia kolejnych instalacji. Wyobraża Pan sobie takie wydłużenie łańcucha, by nie kończyć na jednej tylko instalacji zgazowania?

Postawiłbym to pytanie inaczej. Jeżeli okaże się – a to jest podstawa do wszelkich przyszłych analiz - że koszt gazu syntezowego ze zgazowania węgla będzie ekonomicznie trwale lepszą alternatywą niż to, co mamy w tej chwili, to wówczas spełni się pierwszy konieczny warunek, by mówić o rozwoju karbochemii. Gaz syntezowy zwykle rozwija produkcję w kierunku metanolu, który to może być surowcem do dalszej produkcji chemicznej. Przy czym koncern Methanex, wielki globalny producent metanolu, trzy lata temu przeniósł swoją produkcję z Chile do Stanów Zjednoczonych, aby oprzeć ją na tanim gazie łupkowym. Wszyscy na świecie poszukują zatem tańszych alternatyw surowcowych i tylko w takiej sytuacji, gdy zgazowanie węgla da nam taką tańszą alternatywę surowcową, to będzie istniała możliwość dalszego przetwórstwa chemicznego. I gdy pojawi się tani surowiec, to będziemy się zastanawiać, co w ogóle można produkować.

W Stanach Zjednoczonych dostępność taniego surowca po rewolucji łupkowej spowodowała, że wielcy inwestorzy, jak choćby BASF, ulokowali tam swoje inwestycje olefinowe. Zatem nie martwiłbym się o dalsze przetwarzanie metanolu i wydłużanie łańcucha produktowego. Każde przedsiębiorstwo podejmie wtedy optymalną dla siebie decyzję i to nie będzie stanowić wielkiej trudności.

Ameryka uzyskała przecież duży wzrost udziału w światowym przemyśle chemicznym nie dlatego, że państwo nakazało daną politykę inwestycyjną i ją sfinansowało, ale dlatego, że pojawił się tam tani surowiec.

Nie brakuje Panu dużych, ponadregionalnych zagranicznych inwestycji w polskiej chemii? Jest ubiegłoroczna inwestycja Synthosu związana z przejęciem od INEOS biznesu styrenowego, ale czy to wciąż nie za mało?

Chociaż można wymienić kilka nieudanych inwestycji zagranicznych autorstwa polskich firm i to nie tylko w przemyśle chemicznym, to wciąż jednak trzeba pamiętać, że w chemii skala ma znaczenie. Inwestycje mogą być prowadzone w różnych kierunkach, czy to w obszarze surowcowym, czy w kierunku wydłużania łańcucha produktowego, ale zazwyczaj powinna je wyróżniać wielkość.

Obecnie, przy twardej grze konkurencyjnej w Europie i na świecie, konieczne jest budowanie większej skali kapitałowej firmy, pozycji rynkowej, przewag konkurencyjnych i wszystko to będzie polskim spółkom bardzo trudno osiągnąć bez wychodzenia na zewnątrz. Dlatego nie powinny się bać inwestowania zagranicą, czy to poprzez przejęcia, joint venture, czy poprzez inne formy aktywności.

W globalnym przemyśle chemicznym, wśród największych koncernów, dochodzi w tej chwili do wielu fuzji i szukania w ten sposób wzrostu swojej wartości. Nasze grupy kapitałowe muszą zatem działać w ten sam sposób. Oczywiście każdy rynek, na którym one funkcjonują ma swoją specyfikę i do niej trzeba dopasowywać działanie konkretnych spółek, na pewno jednak winien to być jeden z kierunków rozwoju polskiej chemii i nie należy go zaniedbywać. Zwłaszcza w Europie, gdzie mamy do czynienia ze wspólnym rynkiem, łatwiej taką działalność zagraniczną prowadzić.


CAŁY WYWIAD ZNAJDĄ PAŃSTWO W NR 4/2017 "CHEMII I BIZNESU". ZAPRASZAMY.


 


przemysł chemicznyprzemysł petrochemicznyEY

Podoba Ci się ten artykuł? Udostępnij!

Oddaj swój głos  

Ten artykuł nie został jeszcze oceniony.

Dodaj komentarz

Redakcja Portalu Chemia i Biznes zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy obraźliwych dla innych osób, zawierających słowa wulgarne lub nie odnoszących się merytorycznie do tematu. Twój komentarz wyświetli się zaraz po tym, jak zostanie zatwierdzony przez moderatora. Dziękujemy i zapraszamy do dyskusji!


WięcejNajnowsze

Więcej aktualności



WięcejNajpopularniejsze

Więcej aktualności (192)



WięcejPolecane

Więcej aktualności (97)



WięcejSonda

Czy polski przemysł chemiczny potrzebuje dalszych inwestycji zagranicznych?

Zobacz wyniki

WięcejW obiektywie